Wolnym krokiem ruszyliśmy w nieznane mi miejsce. Kurde.. Co ja robię? Idę gdzieś, nie wiadomo gdzie z kompletnie obcym chłopakiem. Bo ja przecież zawsze byłam bardzo nierozsądna, więc tradycję trzeba kontynuować.
- Powiesz mi może mądralo, gdzie idziemy? - odsunęłam się trochę i spojrzałam na niego. Nie wiem czemu ale przy nim czułam się... naprawdę bezpiecznie. Nigdy nie zaznałam takiego uczucia, było mi ono całkowicie obce. Przeraża mnie to, iż zaznaję go przy jakimś nienormalnym chłopaku, który prawie, że wszedł mi przez okno i znam go od niecałych 15 minut.
Świetnie.
- Nie takim tonem panienko. Idziemy do domu. - przerwał na chwilę i spoglądając na mnie, sprawdzał czy słucham - Do mojego domu. -warknął, dokańczając poprzednią wypowiedź, a mnie przeszły ciarki po plecach.
- Jak to do twojego domu?!- nie wiedziałam co mam zrobić. Iść z nim do JEGO domu?! A jak mnie zgwałci, poćwiartuje, usmaży i zakopie w ogródku?! Chłopak wyczuł chyba że jest coś nie tak, bo zatrzymał się na środku chodnika i zbliżył się do mnie, jak tylko mógł.
- Mała, co jest? - urwał, ujął moją twarz w dłonie. Patrzył się na mnie cały czas, ale ja błądziłam wzrokiem gdzie tylko mogłam byle nie patrzeć w jego oczy. - Rose, spójrz na mnie. - powiedział łagodnie, ale ja i tak zignorowałam jego polecenia i dalej staliśmy w ciszy. - Rose, powiedziałem, spójrz na mnie! - zażądał. Boże... Jak można mieć tak zmienne humorki?
Jego głos nie był już taki łagodny jak trzydzieści sekund temu. Teraz był bardziej stanowczy, pewny siebie, groźny, głęboki i szorstki. Przestraszyłam się go więc postanowiłam nie ryzykować i łaskawie spojrzeć w jego paczadła.
- Grzeczna dziewczynka. - dodał, gdy tylko moje oczy skierowały się na jego. Były takie... piękne...szmaragdowe... Okalały je krótkie, ale za to gęste rzęsy. - A teraz powiedz mi, co się stało. - słychać było, że wypowiedział te słowa najmilej i najłagodniej, jak tylko teraz potrafił. Jego ciało opętane było przez złość, czystą złość, którą można było wyczuć z kilometra.
W pewnym momencie poczułam jego ciepły oddech przy moim uchu. - Rose, co się stało? - wyszeptał urywek poprzedniego zdania. Warto mu to powiedzieć? Czy mnie nie wyśmieje jak mu to powiem? W sumie... Nie mam już i tak nic do stracenia.
- Boje się. - moja wypowiedź była krótka, ale wyrażała więcej niż tysiąc słów. Nie było potrzeby tłumaczenia się i tracenia przy tym cennego czasu. Mimo, że miałam pewne obawy co do pójścia z nim, chciałam tego. Chociaż serce waliło mi niemiłosiernie mocno ze strachu, jednak jakaś jego część biła z podniecenia, radość, że w końcu nie będę w patologicznej rodzinie..
- Nie ma czego. Poznasz moich rodziców.. Mówię ci, pokochasz ich! A jak nie to... - uśmiechnął się łobuzersko i przestał trzymać moją twarz. Odsunął się na milimetr i złapał tym razem moją dłoń. - A jak nie zaadoptują cię moi rodzice to... ja! - szczęka mi opadła. Czegoś takiego się nie spodziewałam. Chłopak... Ej nawet nie wiem jak ma na imię -.- Dobra tam.. Jakiś nieznajomy chce mnie zaadoptować?! Zgadzam się... Może być i on, byleby się wynieść od tej patologii zasranej.
Cześć. Twój blog został nominowany do LIBSTERAWARD 2 !
OdpowiedzUsuńInfo na moim bogu :)
Świetnie piszesz <3